Środowy wieczór w środku lata dla fana piłki nożnej może oznaczać niemal tylko jedno, eliminacje do Ligi Mistrzów. Za nami kolejny tydzień, podczas którego Legia Warszawa chciała postawić krok w kierunku upragnionej Champions League, tym bardziej że przejście tego rywala w dwumeczu da minimum fazę grupową Ligi Konferencji Europy. Wydaje się, że przeciwnik prosty, ponieważ naprzeciwko warszawianom stanęła estońska Flora Tallinn. Mistrzowie Polski pokonali rywali 2:1. Wynik niezły, dający korzystniejszą pozycję przed rewanżem, jednak gra momentami nie powalała. Kluczowy mecz za tydzień, bo jeżeli legioniści utrzymają prowadzenie w dwumeczu to zakwalifikują się do 3. rundy eliminacji LM oraz będą mieli zagwarantowaną grę minimum w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy
Kluczowy piłkarz: Luquinhas
Jeżeli chcemy wytypować kluczowego piłkarza w tym meczu to oprócz Bartosza Kapustki, który zdobył bramkę, a chwilę później opuścił murawę z powodu kontuzji, będzie to Luquinhas.
Kiedy Brazylijczyk miał piłkę przy nodze, było niemal pewne, że zaraz będzie zagrożenie pod bramką rywala. Z łatwością porusza się po boisku, mija kolejnych przeciwników sprawia, że dużo przyjemniej ogląda się pojedynki Legii. Już w poprzednim sezonie udowadniał, że jest jednym z tych piłkarzy w Ekstraklasie, którzy mają najlepszą technikę użytkową. Z każdym kolejnym spotkaniem tylko to dodatkowo potwierdza. Filigranowy pomocnik decydowanie będzie jednym z tych zawodników, którzy w przekroju całego sezonu czy to w europejskich pucharach, czy w Ekstraklasie, będzie jednym z kluczowych dla dobrego wyniku drużyny. Oczywiście jest bardzo prawdopodobne, że i w przypadku urazu inni legioniści poradzą sobie bez niego, jednak Luquinhas jest tym, który robi różnicę na boisku, a swoimi niekiedy niekonwencjonalnymi pomysłami rozegrania rywala (raz kiwka, raz zagranie piętką, będąc naciskanym przez przeciwnika) sprawia ogromne zagrożenie dla przeciwnej defensywy.
Uniwersalny piłkarz
Od pierwszych spotkań Mahir Emreli udowadnia, że jego zakontraktowanie przez warszawski klub było bardzo dobrym posunięciem. Zdobył już trzy bramki, a do tego w meczu rewanżowym z Bodo dołożył asystę. Tym razem co prawda Azer bramki nie zdobył, jednak wyróżniał się bardzo dużą pracowitością. Mimo że nominalnie był ustawiony obok Tomasa Pekharta, jako środkowy napastnik, to kolejny raz można było go zobaczyć takżę jako dziesiątka i odgrywał rolę łącznika między środkowymi pomocnikami, a linią napadu podając do Czecha, lub w zależności od sytuacji samemu próbując zaskoczyć rywala, a i na boku boiska był widoczny.
Tutaj kolejny raz wychodzi, że były piłkarz Karabachu jest graczem dużo lepiej przygotowanym technicznie, niż Pekhart, który jednak jest typowym napastnikiem, mającym za zadanie głównie kończyć akcje. To dobrze jednak, że w zależności od sytuacji Legioniści mogą skorzystać na jednej pozycji z zawodników o różnej charakterystyce, zarówno w ustawieniu z jednym, jak i z dwoma napastnikami.
Obrona, czyli tykająca bomba
Do tego miodu trzeba jednak dorzucić łyżkę dziegciu. Kwestia obrony wydaje się tym, gdzie nadal w Legii jest najwięcej problemów. Tak jak Boruc w wielu sytuacjach ratował swoich kolegów, tak Ci, którzy znajdowali się tuż przed byłym reprezentantem Polski w wielu sytuacjach mogli zachować się lepiej.
Już w pierwszej połowie dało się zauważyć, że momentami bardzo chaotycznie grał Mateusz Hołownia i w każdej chwili groziło to głupią stratą, która mogła mieć katastrofalne skutki. Zauważył to także Czesław Michniewicz i zaraz po stracie bramki przez „Wojskowych” w 55 minucie były zawodnik Wisły Kraków czy Śląska Wrocław opuścił murawę.
Tak jak w poprzednich meczach w całkiem niezłej, chociaż jeszcze nie wybitnej, formie był Artur Jędrzejczyk, tak też wydaje się że mógł się trochę lepiej zachować przy akcji bramkowej, bo to właśnie jego przedryblował były legionista, Henrik Ojamaa. „Jędza” przy próbie ratowania sytuacji wpadł jeszcze na jednego z rywali, przez co Ojamaa miał dużo miejsca do podania do Sappinena, który skierował futbolówkę do pustej bramki.
Slisz hamulcowym
Jeżeli zapytać kibiców Legii o piłkarza, który z obecnego składu najmniej daje zespołowi, to większość wymieniłaby w pierwszej kolejności Bartosza Slisza. Zawodnik w poprzednim sezonie był na uprzywilejowanej pozycji, ponieważ w meczach ligowych załatwiał kwestię obecności młodzieżowca w składzie. Od dłuższego czasu jednak forma jest mocno rozczarowująca. Dużo pomyłek, grania na alibi, straty. Owszem przebłyski czasami się zdarzają, jednak gdyby zrobić bilans plusów i minusów Slisza w ostatnich tygodniach, to obawiam się, że byłby on na niekorzyść pomocnika.
Wydaje się, że zauważył to także Czesław Michniewicz, który w podstawowym składzie pominął 22-latka. Sytuacja boiskowa, a konkretniej kontuzja Bartosza Kapustki sprawiła, że oczy szkoleniowca Legii ponownie zwróciły się ku Sliszowi. Ponownie jednak był to w jego wykonaniu rozczarowujący występ. Na trybunach stadionu przy ulicy Łazienkowskiej obok właściciela i prezesa klubu Dariusza Mioduskiego siedział także selekcjoner kadry, Paulo Sousa. Wydaje się, że jeżeli pomocnik nie poprawi swoje formy, to przy wrześniowych powołaniach jego nazwiska może zabraknąć nawet wśród szerokiej kadry.
Brakowało pomysłu
Po stracie bramki warszawianie szybko próbowali ponownie wyjść na prowadzenie, co też sprawiało, że Estończycy próbowali wykorzystać ofensywnie ustawienie gospodarzy. Mimo wszystko wydaje się, że to mistrzowie Polski częściej atakowali bramkę rywali.
Tylko… co z tego, jak nie było specjalnie pomysłu jak zaskoczyć rywala. Ostatnie podania często nie dochodziły do Pekharta, przez co przechwytywali je piłkarze Flory, którzy ściślej bronili się pod swoim polem karnym próbując utrzymać korzystny wynik. W początkowej fazie meczu różnicę potrafili zrobić Emreli czy Luquinhas. Jednak niedługo po stracie bramki Azer zszedł, a w jego miejsce wszedł debiutujący Josue. Z Luquinhasem Estończycy też zaczęli radzić sobie lepiej, a kiedy Brazylijczyk próbował wejść w drybling to albo jego podanie było niecelne, albo rywale kasowali jego próbę faulem.