400 tysięcy euro milczenia. Iordănescu chce odejść z Legii, ale blokuje go kontrakt

fot. Paweł Jerzmanowski

Edward Iordănescu najchętniej spakowałby się już dziś, ale na razie siedzi cicho. Nie dlatego, że zmienił zdanie. Po prostu – nie chce stracić 400 tysięcy euro. Tyle miałoby kosztować jednostronne rozwiązanie umowy z Legią Warszawa. I to właśnie ten zapis sprawia, że sytuacja przy Łazienkowskiej zamieniła się w napięty impas.

W ostatnich tygodniach Legia przypomina bardziej serial niż klub walczący o mistrzostwo. Rezerwy w europejskich pucharach, upokorzenie w Lubinie, publiczne stwierdzenie trenera, że tytuł jest poza zasięgiem. Potem rzekoma dymisja, którą ktoś szybko zdementował – i wreszcie… odwołany trening przed meczem z Szachtarem.

Za kulisami wrze. Oficjalnie wszystko jest pod kontrolą, nieoficjalnie – Iordănescu nie widzi siebie już w tym projekcie. Daniel Stanciu, jego zaufany człowiek, potwierdził, że Rumun chciałby odejść, ale próbuje dogadać się z klubem bez kosztów.

Tyle że Legia też nie pali się do wypłacania czegokolwiek. Jak ujawnił dobrze poinformowany Zbigniew Szulczyk, w kontrakcie widnieje zapis, zgodnie z którym każda ze stron zrywająca umowę płaci 400 tys. euro. A to zmienia wszystko.

W tym momencie wszystko sprowadza się do pytania: kto pierwszy mrugnie? Klub, który ma coraz bardziej poobijany wizerunek, czy trener, który traci autorytet i nie chce tracić pieniędzy?