We wtorkowy wieczór Legia Warszawa rozgrywała kolejny mecz w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Spotkanie niezwykle istotne, bo w przypadku przejścia Dinamo Zagrzeb Legioniści mieliby pewną grę przynajmniej w Lidze Europy, a dodatkowo w kasie klubowej znalazłoby się dodatkowe kilka milionów euro. Niestety ostatecznie mistrzowie Polski ulegli Chorwatom i nie zagrają w Lidze Mistrzów pierwszy raz od pięciu lat
Wygrana z Dinamem oprócz dużego sukcesu sportowego dałaby ogromny przypływ w sferze ekonomicznej. Zwycięstwo we wtorek dałoby gwarantowany przychód na poziomie 60 milionów złotych (za grę w IV. rundzie el. do LM plus za awans do fazy grupowej Ligi Europy i związane z tymi bonusy), a cały czas byłaby szansa na awans do Ligi Mistrzów, w której mistrzowie Polski mogliby zarobić około 100 milionów złotych. Bonus będzie jednak mniejszy.
Dosyć solidna obrona
Mimo porażki trzeba przyznać, że dosyć solidnie grała linia defensywna Legii. Bywały momenty, że gospodarze bronili się 8-9 zawodnikami, a do kontry byli ustawiali się jedynie Emreli oraz Luqiunhas. Znowu pozytywnie w obronie pokazał się Nawrocki, który przychodził jako rezerwa i wydawało się, że w hierarchii klubowej wśród nowych zawodników mogących grać na obronie będzie za Rose czy Abu Hanną, jednak z każdym meczem udowadnia, że słusznie postawiono na niego w klubie z stolicy Polski. Solidnie także Jędrzejczyk i Wieteska.
Nawet przy akcji bramkowej nie można środkowych obrońców winić. Wydaje się, że największym winowajcą był Josip Juranovic, który nie zdążył wrócić do linii defensywy, przez co piłkarze Dinama mogli popisać się prostopadłym podaniem, którym został obsłużony Franjic, a ten technicznym strzałem umieścił piłkę w bramce Legii.
W ogóle trzeba powiedzieć, że Juranovic od powrotu do Legii z Euro znacząco obniżył loty. Być może jest to kwestia tego, że miał za krótką przerwę po turnieju, jednak sam piłkarz chciał, jak najszybciej wrócić do treningów i do rozgrywania meczów dla Legii, aby jak najszybciej wspomóc kolegów. Tak jak jeszcze wobec jego inklinacji ofensywnych większych zastrzeżeń nie można mieć, to w obecnej formie jednak popełnia dosyć dużo niewymuszonych błędów w defensywie.
Za wolno przy kontrach
Mimo że Dinamo częściej atakowało Legię i co w sumie zrozumiałe. W końcu Chorwaci są dużo bardziej doświadczeni, jeżeli chodzi o grę w europejskich pucharach. Na początku meczu warszawianie ograniczyli się głównie do prób kontrataku, ale… to wszystko było niestety za wolno. Z pewnością wpływ na to miała ulewa, która przez niemal cały dzień była nad Warszawą, jednak warunki do gry są takie same dla wszystkich.
Dużo niedokładności, a jak któryś z piłkarzy, chciał podprowadzić piłkę pod pole karne rywali, to momentalnie goście wracali się na własną połowę. W efekcie czego zamiast elementu zaskoczenia i próby przeprowadzenia szybkiej akcji widzieliśmy jeden z wielu ataków pozycyjnych.
Im późniejsza faza meczu i Legioniści musieli gonić wynik, to faktycznie częściej udawało się atakować rywali. Tylko niestety niewiele z tego wychodziło. Strzały dosyć proste do obrony dla Livakovicia lub tuż obok bramki. Z czasem coraz częściej można było zobaczyć próby oskrzydlenia rywala i dośrodkowania w pole karne, stąd też na boisku pojawił się Pekhart. Jednak Chorwaci rozczytali zamiar Legii, którym wielokrotnie zdobywali bramki w Ekstraklasie w poprzednim sezonie i skutecznie odcinali reprezentanta Czech od centr.
Ofensywni liderzy zawiedli
Nie był to mecz, w którym pokazali się z dobrej strony ofensywni piłkarze Legii. Owszem można było przypuszczać, że jednak Dinamo zostawi im mniej miejsca do gry, niż Bodo czy Flora, jednak z drugiej strony to właśnie w takich meczach można było oczekiwać, że pokażą to coś, co sprawiło, że działacze zechcieli sprowadzić ich do klubu. Mimo kilku przebłysków to był słaby mecz w wykonaniu Emreliego, który został zmieniony w 55. minucie. Tak samo Andre Martins. Portugalczyk miał wiele niewymuszonych strat podczas pierwszej połowy. Zauważył to również trener Michniewicz, który zmienił pomocnika w przerwie.
Jedynymi, którzy nie zawiedli z graczy ofensywnych był Luquinhas i… Slisz. Brazylijczyk robił co mógł. Czarował z piłką przy nodze, jednak sam jeden on to za mało. Przebłyski miał również Slisz, który w ostatnim czasie był mocno krytykowany w mediach i przez kibiców. Starał się pokazywać do gry, zaliczył kilka udanych przechwytów. Może nie był to jeszcze idealny występ byłego zawodnika Zagłębia Lubin, jednak gdyby częściej w ten sposób grał i utrzymywał formę, to zdecydowanie mniej słów krytyki słyszałby i czytałby pod swoim adresem.