Reprezentacja Polski nie zmieniła się w tydzień. Od ostatnich meczów towarzyskich obraz gry Biało-czerwonych nie uległ poprawie. Drużyna Paulo Sousy przegrała pierwszy mecz na Euro 2020, nie dając rady Słowacji (1:2). Sytuacja naszej kadry skomplikowała się już po jej pierwszym występie na mistrzostwach, uwydatniając jej największe problemy – chaos w grze, chaos w decyzjach trenera, fatalną grę defensywną przy stałych fragmentach gry. Spostrzeżeniami po porażce Polaków dzieli się Bartosz Rzemiński.
Zaczęło się jak zwykle za kadencji Paulo Sousy – Polska ruszyła mocno i odważnie, narzucając rywalom intensywne i wysokie tempo. Biało-czerwoni przez pierwszą część meczu praktycznie nie schodzili z połowy przeciwnika, co i rusz próbując przełamać defensywę rywali. Problem w tym, że przełamać się jej nie dało. A może nie tyle dało, co wśród naszych piłkarzy po prostu nie było pomysłu na to, jak to zrobić.
Po pierwszych, dość dobrych minutach, gra – znów jak zwykle za kadencji Sousy – zaczęła się pogarszać. Polacy tracili kontrolę nad meczem i stopniowo przestawali dominować na boisku, co było wodą na młyn dla Słowaków. Piłkarze Stefana Tarkovicia grali coraz odważniej i coraz częściej próbowali indywidualnych pojedynków. Próbował Ondrej Duda, próbował Lukas Haraslin. Spróbował też Robert Mak. W 18. minucie skrzydłowy grający na co dzień w węgierskim Ferencvarosie, z łatwością minął dwóch polskich zawodników – Kamila Jóźwiaka i Bartosza Bereszyńskiego. Pierwszego wyprzedził, a drugiemu zagrał piłkę między nogami. Następnie dynamicznie wbiegł w pole karne i oddał strzał w kierunku bliższego słupka. Mimo dobrego ustawienia, Wojciech Szczęsny nie zdołał uderzenia Maka zatrzymać – zbił jedynie piłkę na słupek, a ta następnie odbiła się od jego pleców i wpadła do bramki. Szczęsnemu zaliczono gola samobójczego, dopełniając serię jego pechowych pierwszych meczów na dużych turniejach.
Pół godziny zrywów. 60 minut chaosu
Po straconym golu Polacy próbowali odrobić straty, ale – znów – nie mieli pomysłu jak to zrobić. A Słowacy rośli z minuty na minutę. Na szczęście drugiego gola przed przerwą nie zdołali strzelić, co dawało trenerowi pole do działania w szatni.
Na drugą połowę Biało-czerwoni wyszli z takim nastawieniem, z jakim rozpoczęli mecz. Od razu mocno zaatakowali i popisali się dynamiczną i składną akcją, która zakończyła się golem Karola Linettego, za którego wystawienie w pierwszym składzie Sousa był zresztą krytykowany. Po golu Polacy chcieli iść za ciosem, atakowali skrzydłami, próbowali strzelać, choć zdecydowanie zbyt rzadko. Niestety, znów trwało to 15 minut. Potem Polacy znowu oddali plac rywalom. Choć tym razem ogromny wpływ miała na to czerwona kartka Grzegorz Krychowiaka. Lider środka pola kadry wyleciał z boiska za otrzymanie drugiej żółtej kartki (pierwsza za faul taktyczny, druga za nadepnięcie przeciwnika).
Na ostatnie pół godziny Polacy zmienili nastawienie i czekali na kontry. Problem w tym, że Słowacy przed tymi kontrami doskonale się bronili. I sami też wyprowadzali groźne akcje. Najbardziej zagrażali nam jednak ze stałych fragmentów gry.
„Była 69. minuta meczu. W polu karnym był Skriniar…”
W 69. minucie właśnie po stałym fragmencie gry Słowacy strzelili drugiego gola. Polacy zapomnieli o kryciu Milana Skriniara, jednego z najlepiej grających w ofensywie obrońców nie tylko w reprezentacji Słowacji, ale także we włoskiej Serie A, którą Skriniar wygrał wraz z Interem Mediolan. Lider obrony Słowaków otrzymał idealne podanie w nasze pole karne, przyjął piłkę i mocnym strzałem podwyższył prowadzenie swojego zespołu. Zrobił to mimo tego, że jego uderzenie próbowało zablokować trzech Polaków.
Bramka Skriniara kolejny raz obnażyła jedną z największych słabości zespołu Paulo Sousy. Polska za kadencji Portugalczyka po prostu nie umie bronić przy stałych fragmentach gry. 5 na 10 goli pod wodzą obecnego selekcjonera straciła właśnie po rzutach rożnych i rzutach wolnych. Sousa sam mówił po meczu towarzyskim z Islandią, że jest to duży problem, który do Euro trzeba rozwiązać. Jak widać, rozwiązać się go nie udało.
Zmiany „na chybił trafił”
Niepokoić po meczu ze Słowacją mogą też decyzje Sousy. O ile wiele, często trudnych do wyjaśnienia zmian, podczas meczów towarzyskich jeszcze się jakoś broniło, o tyle na Euro takie zmiany się nie bronią. A niektórych decyzji selekcjonera nie da się zrozumieć. Pomijając wystawienie Karola Linettego, który bardzo słabą pierwszą połowę nadrobił strzelonym golem, trudno znaleźć logikę i konsekwencję w innych decyzjach, jak wprowadzenie Przemysława Frankowskiego na pozycje cofniętego napastnika. Frankowskiego, którego wcześniej Sousa sprawdzał na pozycji prawego wahadłowego. Tam natomiast widzieliśmy Kamila Jóźwiaka, który dotychczas zaczynał mecze na ławce. Na ławce zaczynał je też Maciej Rybus, więc… dziś zagrał w pierwszym składzie, kosztem Tymoteusza Puchacza, który wcześniej grał od pierwszej minuty.
Decyzje Sousy bardzo trafnie ocenił Jakub Wawrzyniak w pomeczowym studiu TVP Sport. – Paulo Sousa codziennie przychodzi na budowę, kruszy fundamenty, które wylał wczoraj, i zaczyna lać nowe – powiedział były reprezentant Polski. Lepiej metod Portugalczyka ocenić się chyba nie da.
Impreza się nie zaczęła, a my już zakładamy buty
Porażka ze Słowacją, przedstawianą jako teoretycznie najłatwiejszy rywal Polski w grupie, nie napawa optymizmem przed starciami z Hiszpanią i Szwecją. Zbigniew Boniek jakiś czas temu porównywał Euro do imprezy. Jego zdaniem ci, którzy dojdą do finału, to ci, którzy wychodzą z tej imprezy nad ranem. My realnie mogliśmy celować więc w dotrwanie do północy. Teraz jednak, zanim impreza w ogóle się zaczęła, my założyliśmy buty i zaczęliśmy patrzeć w kierunku drzwi wyjściowych.