Anglia Felietony

Nieprzewidywalny Arsenal. O co właściwie walczą „Kanonierzy”?

grafika: własne/Krótka Piłka

Arsenal pod wodzą Mikela Artety jest w tym sezonie nieprzewidywalny. „Kanonierzy” pokazali, że są w stanie zagrać na najwyższym poziomie i wygrać z każdym. Udowodnili również, że czasem zapominają jak się gra w piłkę i „kopią się po czołach”. Wtedy też nie są w stanie wymienić kilku celnych podań, jak w ostatnim meczu z Liverpoolem.

Słaby mecz, porażka z Liverpoolem

Arsenal w meczu z „The Reds” prezentował się fatalnie, choć przez większość czasu utrzymywał się bezbramkowy remis. Później na boisko wszedł Diogo Jota i mecz zakończył się wynikiem 3:0 dla gości. Spotkanie krytycznie ocenił Mikel Arteta, który w pomeczowej konferencji wziął na siebie odpowiedzialność – Całkowicie zasłużyliśmy na tę porażkę. Rywale byli lepsi w każdym elemencie i zasłużyli na wygraną w takich rozmiarach, a nawet wyższą. Przyjmuję odpowiedzialność za sposób, w jaki dzisiaj graliśmy.

Nie muszę szukać wymówek. Co prawda nie mieliśmy do dyspozycji pięciu czy sześciu zawodników, ale standardy w tym klubie są zdecydowanie wyższe i powinienem zmusić piłkarzy do gry na określonym poziomie. To była także kwestia techniki. Oddawaliśmy każdą piłkę i nie potrafiliśmy wymienić trzech podań. Nie mieliśmy dzisiaj podstaw

stwierdził Hiszpan po niedzielnej porażce

„Gorsze oblicze” Arsenalu

Arsenal swoje „gorsze oblicze” prezentował w tym sezonie już nie raz. Dlatego znajduje się teraz na odległym, dziesiątym miejscu w tabeli Premier League. Jak do tego doszło? Podopieczni Mikela Artety przegrali oba mecze ze słabym w tym sezonie Wolves, w dwóch meczach przeciwko Burnley zanotowali jedno oczko oraz gubili punkty w spotkaniach z Crystal Palace, Southampton czy Leeds United.

Do końca sezonu pozostało osiem meczów, a „Kanonierzy” mają zaledwie 42 punkty. Arsene Wenger w swoim najgorszym sezonie miał na koniec 63 oczka. Oznacza to, że Mikel Arteta musiałby wygrać wszystkie mecze do końca sezonu, aby tego „rekordu” nie pobić.

Arsenal nie ma przed sobą trudnego terminarza, ale patrząc na ostatnie wyczyny „Kanonierów”, niczego nie można być pewnym. Zespół ma przed sobą jeszcze cztery domowe spotkania (z Fulham, Evertonem, West Bromwich i Brighton) oraz cztery wyjazdy (przeciwko Sheffield, Newcastle, Chelsea i Crystal Palace). Wiele wskazuje na to, że może to być najgorszy sezon Arsenalu w Premier League od sezonu 94/95, kiedy to drużyna prowadzona przez Stewarta Houstona zajęła 12. miejsce w tabeli (najgorszy wynik „Kanonierów” od stworzenia PL). Już w poprzednim sezonie Mikel Arteta zajął ósme miejsce, czyli najniższe od dwudziestu pięciu lat.

Hiszpan ma szanse pobić swój rekord sprzed sezonu oraz rekord Houstona z roku 1995.

Przyjmijmy teraz bardziej optymistyczny scenariusz, w którym Arsenal wygrywa chociaż połowę spotkań ligowych – będzie miał wtedy 55 oczek na koncie, czyli punkt mniej niż ma obecnie trzecie w tabeli Leicester. To cztery punkty więcej, niż ma teraz czwarte Chelsea i pięć oczek więcej od Tottenhamu, który zajmuję lokatę gwarantującą występ w przyszłej edycji Ligi Europy.

O co walczy Arsenal?

Pozostałe drużyny Premier League musiałyby przestać grać w piłkę, albo cała czołówka musiałaby przegrać wszystkie mecze, aby Arsenal miał szansę na awans do europejskich pucharów w przyszłym sezonie. O co więc grają „Kanonierzy”? W lidze co najmniej o honor i wciąż o Ligę Europy. Dla Arsenalu to jedyna szansa na uratowanie obecnego sezonu i uszczęśliwienie kibiców, którzy od kilku lat nie mają lekko.

„Kanonierzy” o awans do półfinału Ligi Europy będą walczyć ze Slavią Praga. Przeciwnik ciężki i wymagający. Czesi pokazali nie raz, że potrafią rywalizować z najlepszymi drużynami w Europie i nie przez przypadek się tam znaleźli. Natomiast po Arsenalu nie można się spodziewać niczego. Podopieczni Artety nie tylko w lidze grali w kratkę, ale przełożyli to też na arenę międzynarodową. Pierwszy do głowy przychodzi ostatni dwumecz z Olympiacosem – zwycięstwo 3:1 w Grecji, po dwóch bramkach w końcówce i porażka w Londynie 1:0 po bardzo nijakiej grze. Nie wspominając już o zeszłorocznej wtopie z Grekami, kiedy wyeliminowali Arsenal z 1/16 finału LE.

Następne spotkanie londyńczyków odbędzie się 8 kwietnia właśnie w ramach Ligi Europy. Mikel Arteta zapowiedział już, że zagrają na pełnych obrotach, by jak najszybciej zapomnieć o niedzielnej porażce – Ten wynik to wyzwanie i szansa. Jeśli mamy odwagę i wielkie jaja, a reprezentujmy taki klub, to musimy stanąć w następnym meczu i przyjąć to, co się stało. Chcemy przeprosić naszych kibiców. To, co zaprezentowaliśmy, nie jest nawet w pobliży tego, jak chcielibyśmy wyglądać – stwierdził Hiszpan po ostatniej porażce z Liverpoolem.

Skład topowy, piłka niżowa

Arsenal w obecnym sezonie pokazywał też swoje „dobre oblicze”, w którym potrafił wygrać każdy mecz, grał naprawdę dobrze i prezentował to przez dłuższy okres. „Kanonierzy” byli niepokonani w lidze przez siedem kolejek, dwukrotnie wygrali derby z Tottenhamem i raz z Chelsea. Do tego zwycięstwo 1:0 na Old Trafford i dwie porażki tylko po 1:0 z Manchesterem City. „Kanonierzy” jeszcze niedawno mieli problem z grą przeciwko zespołom z ligowego topu, a dokładnie ze strzeleniem gola w takim wyjazdowym spotkaniu.

Powyższe wyniki powinny być swego rodzaju codziennością, a klub co sezon powinien walczyć co najmniej o grę w europejskich pucharach. Niepodważalnym argumentem jest skład, jakim na papierze dysponuje Arsenal; W bramce Bernd Leno, który nieraz ratował zespół z opałów. Linię obrony w tym sezonie wzmocnił Pablo Mari i Gabriel, w którym były pokładane największe nadzieje. Dobrym transferem wydawał się tez Thomas Partey, który za 50 milionów przeszedł z Atletico Madryt. Ghańczyk jak na ten moment wystąpił w szesnastu meczach ligowych, a jest w klubie od 5 października 2020 roku. Największym atutem „Kanonierów” powinna być linia ofensywna, w której występuje Aubameyang, Lacazette i Nicolas Pepe ściągnięty do Londynu za 80 milionów euro w sierpniu 2019 roku.

Wbrew pozorom te wielkie nazwiska wiele sobie nie robią z gry w wielkim klubie. Odkąd na Emirates zawisły czarne chmury, cały zespół ciągną młodzi zawodnicy „Kanonierów”; Bukayo Saka, Emile Smith Rowe, Kieran Tiereney, ściągnięty w tym sezonie Martin Odegaard czy Gabriel Martinelli, który ma spory potencjał, ale nie dostaje zbyt wielu minut.

Największy problem Arsenalu

Doświadczeni zawodnicy, którzy w swojej piłkarskiej karierze wygrali sporo, a zobaczyli jeszcze więcej i utalentowana młodzież, która ma aspiracje i zapał do gry na najwyższym poziomie. Zespół wydaje się być już ułożonym, gdzie więc leży problem? Na pierwszy rzut oka wina powinna spaść na trenera, który nie ma doświadczenia i nie może poradzić sobie z szatnią. Po odejściu Arsene Wengera zespół na dłużej objął Unai Emery, który po sezonie pożegnał się z pracą, a na koniec sezonu zajmował piątą lokatę.

Po sezonie, w którym nie udało się zakwalifikować do Ligi Europy na stanowisko trenera pierwszego zespołu zatrudniono Mikela Artetę. Były pomocnik w swoim debiutanckim sezonie zaliczył tyle samo zwycięstw co remisów (14) i zanotował dziesięć porażek. Na koniec sezonu uplasował się na ósmej lokacie.

Ciężko jednak całą odpowiedzialność zrzucić na Artetę. Hiszpan nie raz pokazywał, że wbrew pozorom ma autorytet i kontrolę nad szatnią. Nieraz widzieliśmy słaby Arsenal po pierwszych 45. minutach i nie do poznania w drugiej połowie. Bardzo często w tym sezonie zdarzały się wielkie powroty; z 0:3 na 3:3 z West Ham, z 0:1 na 2:1 w derbach północnego Londynu czy przeciwko Leicester z 0:1 na 1:3.

Obecnie Arsenal gra w kratkę i ciężko wytypować, gdzie znajdzie się po następnych ośmiu kolejkach i czy zobaczymy ich w dalszych zmaganiach Ligi Europy. Na pewno ten sezon będzie należał do jednych z najgorszych w historii klubu, chyba że zdarzy się cud.