„Hey, Ryba! Attack this way!” [Hej, Ryba, atakuj tą stroną/drogą] – rozległo się głośno w 8. minucie meczu reprezentacji Polski z Andorą. Paulo Sousa krzyczał wówczas do Macieja Rybusa, któy zamiast napędzić akcję, zdecycydował się na zagranie do tyłu. Jemu, a także dwóm innym graczom portugalski selekcjoner uwagę zwracał dość często. Biało-czerwoni wygrali (3:0), ale stylem – delikatnie mówiąc – na kolana nie powalili. Spostrzeżeniami po meczu Polski z Andorą dzieli się Bartosz Rzemiński.
Zanim Sousa krzyknął do Rybusa, zdążył już kilka razy machnąć rękami, żywiołowo podbiec do linii bocznej (raz nawet wszedł na chwilę na boisko) i wymienić uwagi ze swoimi asystentami. Początkowo był opanowany, ale w miarę upływu czasu na boiskowe wydarzenia reagował coraz bardziej.
Uwagi do środkowych obrońców
Poza Rybusem, najczęściej uwagi od Sousy otrzymywali środkowi obrońcy – Kamil Piątkowski i Kamil Glik. Od tego pierwszego selekcjoner wymagał większej odwagi w wyprowadzaniu piłki i ustawiania się wyżej. W 28. minucie Portugalczyka rozzłościło zachowanie stopera Rakowa Częstochowa, który najpierw przebiegł kilka metrów w kierunku środka boiska, a następnie wycofał piłkę do Glika. Sousa najpierw głośno krzyknął kilka razy „Kamil!”, a gdy Piątkowski odwrócił się w jego kierunku, zobaczył rękę wskazującą połowę przeciwnika.
Glik takiej ręki nie widział, ale bardzo często słyszał uwagi selekcjonera. „Glik! Glik!” krzyczał Sousa co kilka minut, szczególnie w pierwszej połowie meczu (w drugiej przy prowadzeniu Sousa przy linii nie był już tak aktywny). Portugalczyk wymagał od najbardziej doświadczonego obrońcy kadry wyższego ustawienia i szybszego wychodzenia z własnej połowy. Podobnie, jak od Piątkowskiego i Rybusa. Wydaje się, że z podstawowego bloku obronnego Sousa uwag nie miał jedynie do Bartosza Bereszyńskiego. Na prawej stronie zawodnik Sampdorii spisywał się bardzo dobrze. Aktywny był tam też Kamil Jóźwiak, ale jemu Sousa także pokazywał, jak się ustawiać i wychodzić na pozycję.
Niby trzech, a jednak dwóch
Uwag, przynajmniej na boisku, Sousa nie przekazywał zbyt często do napastników. Choć w ich grze także dało się znaleźć mankamenty. Szczególnie, jeśli chodzi o grę Arkadiusza Milika. Zawodnik Olympique Marsylia w niedzielę wszedł w skład ofensywnego trio, które tworzył z Robertem Lewandowski i Krzysztofem Piątkiem. Trio, którego wystawieniem Sousa wiele osób zaskoczył. Co jednak z tego, że na murawie teoretycznie przebywało trzech napastników, skoro tak naprawdę aktywnych było jedynie dwóch. Lewandowski (więcej o nim za moment) sam strzelił dwa gole, Piątek kilka strzałów, m.in. głową w 26. minucie (pierwszy celny strzał Polaków w niedzielnym meczu) też miał. Milik był natomiast kompletnie niewidoczny i można przypuszczać, że występem przeciwko Andorze przekreślił swoje szanse na grę w hitowym spotkaniu z Anglią.
Helik nie wykorzystał szansy
Swoje szanse na występ na Wembley prawdopodobnie przekreślił także Michał Helik. Ale nie w meczu z Andorą, bo w nim zabrakło go nawet na ławce rezerwowych. Nie wykluczył go uraz, a decyzja selekcjonera. Portugalczyk już po zakończeniu spotkania z Węgrami (3:3) wymienił obrońcę Barnsley wśród zawodników, którzy nie spełnili jego oczekiwań. Słów na wiatr nie rzucał, bo w niedzielę nawet nie umieścił go w kadrze meczowej. Tym bardziej nie umieści go więc pewnie w kadrze na Anglików.
Niezastąpiony Lewandowski
W sobotę wiele osób zastanawiało się, czy Lewandowski w ogóle zagra w meczu z Andorą. Rywal słabszy, niżej notowany, skazywany na porażkę. Kiedy więc dać kapitanowi czas na odpoczynek, jak nie w takich okolicznościach? Paulo Sousa od takiego myślenia jest jednak daleki. I to dobrze, bo gdyby nie Lewandowski, Polska mogłaby z Andorą zaliczyć nawet niefortunną wpadkę (za taką uznalibyśmy remis). Kapitan Biało-czerwonych znów jednak dźwignął na plecach cały zespół i strzelił dwa gole. Dwa gole, które dały kadrze Sousy pierwsze zwycięstwo w tych eliminacjach (w końcówce na 3:0 podwyższył wprowadzony z ławki Karol Świderski).
Złe miłego początki?
Polska w niedzielę wygrała. Polska w niedzielę zdobyła komplet punktów. To cieszy. To, co jednak cieszyć nie może, to styl, w jakim Biało-czerwoni odnieśli zwycięstwo. Wiadomo, że – jak piłkarze mówili jeszcze za kadencji Jerzego Brzęczka – w piłce nie o styl, a o zwycięstwa chodzi. Ale wiadomo też, że to co Polacy pokazali w niedzielę z Andorą, w meczu z Anglią nie wystarczy nawet do przetrwania dwóch pierwszych kwadransów bez utraty gola. Nie mówiąc już o jego strzeleniu, bo na Wembley pomysł z samymi dośrodkowaniami raczej nie wystarczy. A poza nim na stadionie Legii Warszawa, gdzie Polska mierzyła się z Andorą, innego pomysłu nie było widać. Taki pomysł, pewnie nie jeden, rzecz jasna był. Trudno bowiem pomyśleć, by nasz selekcjoner z takim rywalem kazał grać tylko długimi piłkami w szesnastkę (w dwóch meczach na sześć strzelonych goli, pięć padło właśnie po dośrodkowaniach). Ale droga od tego, że pomysł w ogóle jest, do tego, że jest realizowany, jest bardzo długa. Pozostaje mieć nadzieję, że po wyboistym początku, niebawem się ona wyrówna.