Zanim Kylian Mbappé został symbolem nowej generacji, zanim Erling Haaland zaczął bić rekordy, świat miał już swojego piłkarskiego mesjasza. Chłopca, który miał zmienić historię futbolu w Ameryce. Freddy Adu. Miał 14 lat, kontrakt z Nike, debiut w MLS i porównania do samego Pele. Po dwudziestu latach jego nazwisko stało się synonimem niespełnionej obietnicy. Ale ta historia jest bardziej złożona niż tylko „zawiódł”.
Adu urodził się w Ghanie, ale wraz z rodziną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w wieku ośmiu lat. Tam jego talent eksplodował. Przewyższał rówieśników tak bardzo, że lokalne drużyny chciały, by grał z chłopakami o cztery, pięć lat starszymi. W wieku 10 lat podpisał umowę z Nike wartą ponad milion dolarów. W wieku 14 – zagrał pierwszy mecz w MLS. Kibice mówili o nim „amerykański Pele”. I naprawdę w to wierzyli.
Problem w tym, że Freddy był jeszcze dzieckiem. Dzieckiem wrzuconym do świata dorosłych, kamer, presji, pieniędzy i oczekiwań, których nikt nie byłby w stanie unieść. MLS wykorzystała go jako produkt marketingowy – twarz całej ligi. Grał w DC United, ale trenerzy byli zmuszani przez działaczy do wystawiania go w składzie, mimo że nie był jeszcze gotowy fizycznie i mentalnie. Inni zawodnicy, dużo starsi, nie mogli tego znieść. W szatni nie miał lekko.
Na boisku błyszczał przebłyskami. Miał wizję, technikę, lekkość. Ale zbyt szybko przestał się rozwijać. Trenerzy się zmieniali, systemy taktyczne też. Raz był ofensywnym pomocnikiem, raz skrzydłowym, raz cofniętym napastnikiem. Nigdy nie dostał szansy, by naprawdę dojrzeć w jednej roli. W wieku 17 lat przeniósł się do Europy – do Benfiki. Wydawało się, że to będzie jego wielki moment.
Ale to był początek końca.
W Portugalii nie poradził sobie z rywalizacją. Nie znał języka, nie rozumiał kultury, a klub po roku posłał go na wypożyczenia. Zjeździł potem pół Europy i Ameryki. AS Monaco, Aris Saloniki, Belenenses, Bahia, KuPS z Finlandii, Jagodina z Serbii. Nigdzie nie grał regularnie. Nigdzie nie był naprawdę częścią zespołu. Trenerzy narzekali, że nie ma odpowiedniego przygotowania fizycznego, że nie trenuje z pełnym zaangażowaniem, że brakuje mu taktycznej dojrzałości.
Ale czy można winić chłopaka, któremu świat powiedział, że jest najlepszy, zanim miał prawo się tego nauczyć?
Freddy miał problemy nie tylko sportowe. Ciągłe przeprowadzki, zmiany otoczenia, brak stabilizacji – to wszystko zniszczyło jego pewność siebie. W wywiadach mówił później, że bał się podejmować ryzyko na boisku. Że czuł, iż każdy jego błąd kończy się lawiną krytyki. W pewnym momencie przestał wierzyć, że to jeszcze się uda.
W wieku 25 lat miał na koncie 15 klubów. W wieku 30 – był bez klubu. Próbował jeszcze wracać – podpisał kontrakt z Las Vegas Lights w 2018 roku, potem trenował z klubami z niższych lig, ale już było za późno. Piłka go wypluła. I został tylko cień legendy, która nigdy nie powstała.
Dziś Freddy Adu ma 34 lata. Nie gra już zawodowo. Mieszka w Maryland, blisko domu. Czasem udziela wywiadów, czasem prowadzi treningi z dzieciakami. Nie mówi o sobie z goryczą. Raczej z refleksją. „Byłem dzieckiem. Dali mi wszystko, zanim miałem szansę się nauczyć, co z tym zrobić” – mówił w jednym z materiałów ESPN.
To nie jest historia o lenistwie. To nie jest historia o braku talentu. To historia o tym, co się dzieje, gdy sport i marketing mieszają się za wcześnie. I gdy dzieciakowi wkłada się koronę, zanim nauczy się chodzić.
Górnik Zabrze szykuje się do znaczącego wzmocnienia ofensywy. Jak informuje portal Goal.pl, klub jest bliski…
Po niedawnym rozstaniu z Janem Urbanem, Górnik Zabrze szybko ogłosił jego tymczasowego następcę. Do końca…
Maciej Skorża, jeden z najbardziej utytułowanych polskich trenerów ostatnich lat, może niedługo stanąć przed kolejnym…
Fot. Screen/ YouTube/ GórnikTV Jan Urban we wtorek pożegnał się z Górnikiem Zabrze, a już…
Benjamin Källman, napastnik Cracovii, znajduje się na celowniku Widzewa Łódź. Jak informuje portal Meczyki.pl, klub…
Fot. Club Brugge Michał Skóraś może zaskoczyć kibiców i wrócić do Ekstraklasy, choć niekoniecznie do…