Kadra

Trzy powody belgijskiej klęski. Rzeczy, które w Brukseli zawiodły najbardziej

Reprezentacja Polski została rozbita przez Belgię w 2. kolejce Ligi Narodów. Biało-czerwoni ulegli drugiej drużynie rankingu FIFA aż 1:6. Choć zaczęło się od gola Roberta Lewandowskiego, skończyło się na klęsce, która obnażyła mnóstwo braków w grze naszej drużyny. Z drugiej strony, jeśli taki zimny prysznic miał się kadrze Michniewicza przytrafić, to może lepiej, że przytrafił się teraz, na pięć miesięcy przed startem mundialu w Katarze. Czasu do mistrzostw jest jeszcze sporo. Pracy niestety jeszcze więcej…

– Louis van Gaal mówił, że Belgia poleci do Kataru jako najlepszy, pod względem indywidualnym, zespół na świecie. Mają najlepszych piłkarzy, ale to nie oznacza, że mają najlepszą drużynę – mówił na jednej z ostatnich konferencji prasowych Czesław Michniewicz. Pod względem indywidualnym z Belgami rzeczywiście mało kto na świecie jest w stanie się mierzyć. Ale w kontekście gry drużynowej, kolektywu i zadaniowości niektórzy mierzyć się mogą. Niestety w środę nie można było powiedzieć tego o naszej kadrze.

Obrona bez kolektywu

Dużo niedoskonałości właśnie pod względem tej drużynowości i kolektywnego zgrania widzieliśmy właściwie już od pierwszych minut meczu. Tylko szczęście (słupek) uratowało nas przecież od straty gola po upływie zaledwie 180 sekund. Kilka minut później piłka w siatce już zatrzepotała, ale wówczas sędzia odgwizdał spalonego. Goli nie było, ale były błędy w ustawieniu defensywy – Kevin De Bruyne co i rusz urywał się obrońcom, podobnie zresztą jak Michy Batshuayi (to właśnie on strzelił w słupek).

Trudno wskazać zawodnika, którego winą były wyżej wspomniane sytuacje. Bo każdy swoją cegiełkę dokładał – Jan Bednarek i Kamil Glik nie byli w stanie upilnować De Bruyne’a i Batshuayia. Tymoteusz Puchacz nie radził sobie także z Timothym Castagnem, którego kilkukrotnie nie zdołał zatrzymać przed wbiegnięciem w pole karne Biało-czerwonych. Na kołowrotek wrzucony został Robert Gumny, któremu przyszło się mierzyć z Edenem Hazardem i Yannickiem Carrasco, którzy zajeżdżali naszą prawą stronę niemiłosiernie.

Brak wsparcia i asekuracji

Na obronie błędy się jednak nie skończyły – równie dużo niedociągnięć zauważyć mogliśmy w środku pola. O ile wszystkich nas zachwyciła akcja tercetu Sebastian Szymański – Piotr Zieliński – Robert Lewandowski, zakończona golem tego ostatniego, o tyle więcej pozytywów w grze naszych pomocników trudno było znaleźć. Dość szybko, bo już w 14. minucie z ostrzejszej gry faulem taktycznym wyeliminował się Grzegorz Krychowiak, który otrzymał żółtą kartkę. W defensywie nie pomagali też Szymański i Zieliński. Nie imponował także Jakub Kamiński, którego występ w meczu z Walią się nam przecież podobał. Zieliński i Kamiński byli zresztą jednymi z głównych winowajców pierwszego straconego gola – pierwszy nie zdołał wybić z pola karnego piłki odbitej przez Bartłomieja Drągowskiego, a drugi nie zaasekurował skraju pola karnego, z którego strzał oddał Axel Witsel.

Nie tylko zresztą ustawienie i asekuracja kulały (a kulały mocno, bo im dalej w las, tym bardziej wzajemnego wsparcia po stronie Polaków brakowało – widoczne było to przy bramce na 4:1, gdy Zieliński wręcz krzyczał do partnerów i prosił o wsparcie w kryciu Leandro Trossarda, który kilka sekund później strzelił gola). Kulały też podania i dokładność. A także sam pomysł na rozgrywanie akcji, a właściwie ich brak. Brak objawiający się zagrywaniem do zawodników, którzy mieli na plecach dwóch-trzech obrońców, jak miał Lewandowski, gdy otrzymał piłkę  na własnej połowie, a po chwili ją stracił, co skończyło się bramką na 2:1 dla gospodarzy.

Za mało odwagi

Poza aspektami czysto piłkarskimi, w środę Polakom sporo zabrakło też w sferze mentalnej. Biało-czerwoni wyszli na boisko z ogromnym respektem do Belgów. Chyba zbyt wielkim, bo wręcz paraliżującym. Długo nie potrafili wyjść z piłką z własnej połowy, szybko pozbywali się futbolówki, wybierając rozwiązania najprostsze, a nie potencjalnie najlepsze. Odwagi brakowało zresztą nie tylko w ogólnym kontekście, ale też w konkretnych obszarach gry – m.in. w strzałach z dystansu. Polacy uderzali na bramkę Simona Mignoleta zaledwie trzykrotnie. I nie wynikało to z tego, że Belgowie na więcej nie pozwalali. Wynikało to z tego, że piłkarze Czesława Michniewicza po prostu próbowali zbyt rzadko. W 55. minucie Zieliński miał wymarzoną sytuację do strzału. Na podwórku powiedzielibyśmy, że dostał piłkę na patelni. Środkowi obrońcy stworzyli przed nim ogromną lukę, a on zamiast strzelać, przełożył piłkę na drugą nogę, później jeszcze raz chciał zmienić kierunek gry, co ostatecznie doprowadziło do przerwania akcji przez Belgów.

O ile w meczu z Walią, mimo zwycięstwa, nie wszystko mogło się podobać, o tyle w meczu z Belgią podobać nie mogło się nic. Trudno szukać jakichkolwiek pozytywów, gdy drużyna przegrywa tak wysoko. Z drugiej strony, jeśli taki zimny prysznic miał się kadrze Michniewicza przytrafić, to może lepiej, że przytrafił się teraz, na pięć miesięcy przed startem mundialu w Katarze. Czasu do mistrzostw jest jeszcze sporo. Pracy niestety jeszcze więcej…

W przeszłości redaktor naczelny nieistniejącego już portalu PolskaPilka24.Net. W latach 2017-2020 dziennikarz Sport.pl. Obecnie owner-operator i dziennikarz portalu Krótka Piłka. Zakochany w piłce, pasjonujący się social mediami. Tu głównie o Ekstraklasie, reprezentacji Polski i Polakach grających w ligach zagranicznych.